Azja Środkowa – zagrożenie również z północy!

Już od dłuższego czasu myśląc o zagrożeniach i destabilizacji w postsowieckiej Azji Środkowej z niepokojem patrzymy na Afganistan i zastanawiamy się, co będzie po wycofaniu wojsk koalicyjnych z tego kraju. Obawa destabilizacji jest jak najbardziej uzasadniona. Talibowie, co prawda, wykazują teraz mniejszą aktywność, lecz jest to raczej stan „przyczajenia” niż osłabienia. Obawy te są silniejsze w krajach bezpośrednio sąsiadujących z Afganistanem niż w odleglejszym Kazachstanie czy w Kirgistanie. Niezbyt odległa historia pokazuje, że odległość od afgańskiej granicy nie czyni tych terenów bezpieczniejszymi. Bieżący rok postrzegany jest już od pewnego czasu jako rozstrzygający. Właśnie w 2014 roku ma dojść do wycofania wojsk koalicyjnych i przekazanie władzy siłom miejscowym. Kim będą jednak te nowe siły? Bez wątpienia władzą trzeba się będzie podzielić z talibami, jeśli nie oddać jej im w całości. Zapewne nie będą to już ci sami talibowie, którzy już krajem władali, raczej będą to talibowie „w białych kołnierzykach”. Czy jednak te kołnierzyki wpłyną na liberalizację poglądów? Wiadomo już, że Amerykanie nie wycofają się zupełnie z Afganistanu, że militarna obecność w regionie w obecnej sytuacji geopolitycznej, jeśli nie jest dla nich priorytetem, to z pewnością jest bardzo ważna.

Tak więc, zagrożenie z południa dla postsowieckiej Azji Środkowej jest realne. Ziścić się ono nie musi jednak już w roku 2014. Jest to raczej mało prawdopodobne.

Tymczasem zagrożenie może przyjść z północy. Wydarzenia na odległej Ukrainie powinny zapalić „czerwone światełko” w Kazachstanie czy Kirgistanie, gdzie liczba etnicznych Rosjan i tzw. ludności rosyjskojęzycznej jest znaczna. Zwłaszcza na północy Kazachstanu. Strukturę etniczną tego regionu poprawiło przeniesienie stolicy do Astany, lecz nadal w północnych obwodach liczebnie dominują tak zwani „rosyjskojęzyczni”.

Gotowość do obrony interesów nie tylko Rosjan, ale wszystkich, którzy używają języka rosyjskiego jako pierwszego brzmi bardzo groźnie. Niektóre rosyjskie i kozackie organizacje nieustannie, mniej lub bardziej zdecydowanie, podkreślają naruszanie praw tych mniejszości i systematyczny wzrost nastrojów nacjonalistycznych ze strony ludności tytularnej oraz władz republiki.

Wszelako względna stabilność w kraju oraz względnie dobra sytuacja ekonomiczna nastroje te w znacznym stopniu neutralizuje. Sytuacja taka nie będzie wieczna. W najbliższych latach należy spodziewać się zmiany leciwych już przywódców i całych elit politycznych w większości postsowieckich republik środkowoazjatyckich. Mało prawdopodobne, aby było to łagodne przejęcie/przekazanie władzy. Taka sytuacja sprzyja zawsze niepokojom społecznym i napięciom etnicznym. A to „woda na młyn” obrońców praw nie tylko tak skrajnych obrońców „zagranicznych rodaków”, jak Władimir Żirinowski (nota bena rodem z sowieckiego jeszcze Kazachstanu), ale samego prezydenta Putina i premiera Miedwiediewa. To on zapowiedział, że Rosja będzie broniła poza granicami Federacji nie tylko rodaków, ale wszystkich, dla których język rosyjski jest pierwszym językiem komunikacji. Sęk w tym, że do tej kategorii należy znaczny odsetek Kazachów, ale również Ukraińców, Polaków, Niemców i wielu pomniejszych mniejszości. Wprawdzie rosyjskojęzyczni Kazachowie coraz częściej są piętnowani i nazywani przez nacjonalistycznie nastawionych rodaków szala Kazach, czyli pół-Kazachami, to jednak zdecydowana ich większość jest patriotami swej ojczyzny. A więc czy rosyjscy przywódcy dopuszczają możliwość „obrony” Kazachów przed Kazachami? A czy w naszym szeroko rozumianym interesie narodowym leży, aby w sytuacji zagrożenia o naszych kazachstańskich rodaków upominali się za nas właśnie Rosjanie?

Tym czasem prezydent Nazarbajew w rozmowie telefonicznej z Putinem wyraził zrozumienie dla działań swego północnego sąsiada na Ukrainie. Nie wiemy, z czyjej inicjatywy rozmowa ta się odbyła. A to dość istotne. Również kazachskie MSZ wydało 17 marca oświadczenie, w którym również wyraża zrozumienie dla rosyjskich poczynań na Krymie. Brzmi to „niesmacznie” i dość serwilistycznie. Należy jednak pamiętać, że w języku dyplomacji od zrozumienia czyjegoś stanowiska do jego akceptacji droga daleka.

                                                                                                                      margaw