Nowa Wielka Gra
Anna Minkiewicz - Afganistan dziś. Co im obca przemoc wzięła...
Publikowany poniżej tekst jest wyrazem wnikliwych obserwacji autorki, która przez niemal cały okres ostatniej afgańskiej wojny, bo od 2003 roku, podróżowała po tym kraju, chciałoby się rzec – „pod prąd” czołgów i transporterów opancerzonych sił koalicyjnych, jako inżynier, specjalista w zakresie rolnictwa tropikalnego. W tym czasie pracowała w międzynarodowych projektach związanych z rekonstrukcją wsi i rolnictwa. Dzięki swej pracy na co dzień kontaktowała się tak z przedstawicielami władz centralnych, regionalnych, jak i mieszkańcami odległych wsi. Można się nie zgadzać z Jej wszystkimi ocenami. Można z nimi dyskutować – do czego gorąco zachęcamy. Musimy jednak pamiętać, że mało kto w kraju ma tak głębokie rozeznanie w afgańskiej rzeczywistości, jak Anna Minkiewicz.
Wcześniej już publikowała ona swoje teksty na łamach Tygodnika Powszechnego, Le Monde Diplomatique oraz Przekroju. Organizowała w Polsce prezentacje kina afgańskiego z udziałem reżyserów. Jej zdjęcia z Afganistanu były pokazane we francuskim Centrum Kulturalnym w Krakowie oraz w Galerii Studio w warszawskim PKiN, o czym swego czasu donosiliśmy na naszej stronie.
Niniejszy tekst powstał w marcu bieżącego roku dla tygodnika Kontakt. Ma się ukazać na jego łamach w najbliższym, 25 numerze. Za zgodę na jego publikację na naszej stronie przed ukazaniem się drukiem, autorce oraz redakcji tygodnika Kontakt serdecznie dziękujemy.
Redakcja
Anna Minkiewicz
Afganistan dziś.
Co im obca przemoc wzięła ...
1.
"Wojsko Polskie nie może prowadzić działań wojennych na zamówienie prywatne, ubrane w rzekome zobowiązanie sojusznicze. Czy mamy czuć się zobowiązani do uczestnictwa w barbarzyńskiej agresji na inny kraj, który nie napadł ani na nas, ani na naszych sojuszników? To zwykła potwarz dla polskiego munduru."
Tej oceny udziału naszego kraju w okupacji Afganistanu nie wypowiedział żaden polityk, generał, kardynał, czy nawet dziennikarz. Napisał to pięć lat temu internauta „Janusz”. [1]
Dziś koalicyjne wojska – w tym polskie – wycofują się, ogłoszono koniec misji pokojowej/stabilizacyjnej/wojennej/szkoleniowej (skreślić niepotrzebne).
Misja ta była „pokojowa”, kiedy chodziło o to, aby bez konstytucyjnie wymaganej zgody sejmu, móc wysłać nasze wojsko do Afganistanu i ten kraj wykorzystywać jako poligon. Była „stabilizacyjna”, kiedy się przeciągała i trzeba było to opinii publicznej wytłumaczyć. Była zaś „wojną”, kiedy trzeba było usprawiedliwiać zabijanie cywilów, w kraju który nas nigdy w żaden sposób nie skrzywdził ani nie miał takiego zamiaru. Teraz z kolei została przechrzczona na „szkoleniową”, aby naszej klęsce ostatecznie nadać jakiś sens.
Tak naprawdę, nigdy nie była żadną z nich, a jest bezprawną „zbrojną interwencją”.
A trwałego pokoju i bezpieczeństwa nie da się zaprowadzić za pomocą karabinów maszynowych i bomb, zastraszania, skłócania, więzienie, torturowania i zabijania.
2.
Twierdzenie, że wojska koalicyjne zajmowały się w Afganistanie „pomocą rozwojową”, zostało następująco skwitowane przez miejscowe władze [2] , kiedy w 2013 roku działalność polskich i amerykańskich PRTsów (Provincial Reconstruction Team – Prowincjonalny Zespół Odbudowy – przyp. red.) została zakończona w „naszej” prowincji Ghazni: „Gubernator podziękował PRT, ale stwierdził, że nie są zadowoleni z pomocy, bo te zespoły nie były w stanie udowodnić na co wydały 168 milionów USD przez 11 lat. Na przykład, że PRT przedstawiały rachunki za projekty które nigdy nie zostały wykonane. Oskarżył je również o marną jakość robót, a członek rady prowincji dodał, że projekty PRT nie wytrzymują nawet jednego roku.”
Może aż tak źle nie było, ale co do niechęci – na ogół cierpliwych – miejscowych władz do wojskowych „dobroczyńców”, nie ma tutaj najmniejszej wątpliwości. One doskonale wiedzą, że w rzeczywistości chodziło o próby kupowania „serc i umysłów”. Na przykład: w 2010 roku MON wydało 200.000 zł na 10 ton krówek w papierkach moro [3], które miały „zapewnić wojsku przychylność miejscowych”. Czy to się udało, nie wiemy. Nie ma ocen – stosowności ani jakości – projektów naszego PRT, finansowanych przeważnie z budżetu rozwojowego MSZ.
3.
Mimo że zbrojne walki rozlewają się na coraz większą cześć kraju, „wojną” ta misja też nie jest, bo wojna temu kraju nigdy nie została wypowiedziana. Naród afgański nigdy nie był stroną w walkach między siłami koalicyjnymi i ich przeciwnikami. Przypadła mu rola „pobocznej ofiary” obu stron, bo przed atakami terrorystycznymi, wojska koalicyjne bronią nie tyle miejscową ludność co samych siebie, własne bazy i zaopatrzenie.
W 2010 roku anonimowy amerykański dowódca przyznał: „Doszliśmy do wniosku, że ludność doliny Pech wcale nie jest anty-amerykańska czy anty-cokolwiek; oni tylko chcą, aby ich zostawić w spokoju. To właśnie nasza obecność destabilizuje [4] ten rejon". Tyle, że przez dziewięć lat poprzedzających to odkrycie, oddziały amerykańskie wszelkimi sposobami pacyfikowały dolinę Pech – i nie tylko ją – na wschodzie Afganistanu.
4.
Misja zaś na pewno nie jest „szkoleniowa”. Pomijając absurd, że wojska z kilkudziesięciu różnych krajów po swojemu szkolą miejscowe władze, wojsko i policję, to ten, kto uważnie przeczyta oświadczenie po lizbońskim szczycie NATO z 2010 roku [5], zobaczy ile w tym dokumencie jest furtek, które pozwolą nie wycofać się całkowicie i zwalić część koalicyjnej winy za fiasko tej "misji" na jego cywilnych współsygnatariuszy. Ten dokument dawał do zrozumienia, że po 2014 roku część sił zbrojnych pozostanie w Afganistanie „w celach szkoleniowych”.
Zostaną zaś głównie anty-terrorystyczne służby specjalne czy nawet prywatni najemnicy, którzy będą potajemnie pacyfikować społeczeństwo afgańskie, podczas gdy przez nich „wyszkolone” oddziały miejscowe, ponosić będą winę za wspólnie popełniane zbrodnie. Afgańczycy będą służyli zarazem jako mięso armatnie do brudnej roboty, jak i jako kozły ofiarne w wypadku wykrycia zbrodni.
Już rok temu w prowincji Wardak, niedaleko Kabulu, całą odpowiedzialność za torturowanie [6] i zabicie miejscowego mieszkańca i jego synów, amerykańskie służby zwaliły na... ich afgańskiego tłumacza . To był dokładnie taki oddział, który zastąpił wycofujące się wojsko. Właśnie na podstawie tego i podobnych zdarzeń w różnych częściach kraju, prezydent Karzai nie zgodził się na podpisanie „Paktu Partnerskiego” z USA, ponieważ na mocy tego dokumentu, te służby nie podlegałyby afgańskiemu wymiarowi sprawiedliwości i działałyby całkowicie bezkarnie. Bowiem doświadczenia ostatnich 12 lat (oraz wojny w Iraku) pokazały, że władze USA nie panują nad takimi jednostkami a ich wykroczeń nie karają. Świadomość tej bezkarności i brak nadzoru, nieuchronnie prowadzą do nadużyć.
Szkoli się miejscowe wojsko, aby zabijało własnych obywateli. Toteż rośnie liczba ataków na marnie wyposażone - więc nieodporne - oddziały afgańskie, oraz liczba ich ofiar. Nie wiemy dokładnie ile ich jest, bo ofiary liczy - i liczą - się tylko nasze. Żołnierzy afgańskich nie chronią MRAPy. NGOsy kiedy kończą jakiś program rozwojowy, sprzęt zostawiają wyszkolonej miejscowej organizacji, aby ta mogła kontynuować działalność. Nasze wojsko zaś, sprzęt ewakuuje do Polski, a kiedy to nie jest możliwe, niszczy go na miejscu. Ciekawe, czy MON wywiezie ten zniszczony sprzęt, zapory betonowe, zwoje drutu żyletkoweg, itp, czy sprzątanie zostawi Afgańczykom?
5.
Wbrew naszej propagandzie, Afgańczycy świetnie sobie zdają sprawę z własnych niedociągnięć i w odróżnieniu od naszych władz, mają odwagę się do nich przyznać. W 2010 roku prezydent Karzai oświadczył: [7] "Wykonaliśmy strasznie złą robotę, gdy chodzi o bezpieczeństwo Afgańczyków. Jest to największe niedociągnięcie zarówno naszego rządu jak i społeczności międzynarodowej." A minister Sikorski [8] w tym samym roku podkreślił, że "Afganistan jest bezpieczniejszy niż kiedykolwiek w ciągu ostatnich lat".
Nasi politycy na ogół podtrzymują mit sukcesu i praworządności, choć nie zawsze jednomyślnie. Generał Koziej [9] nasz udział w agresji na Afganistan określił następująco: „Podkreślmy wyraźnie: nasz udział w operacji afgańskiej NATO wcale nie jest obowiązkiem, [ona] jest naszą wojną z wyboru. - To nie jest wojna, którą musimy prowadzić w obronie własnego terytorium, lecz wojna świadomie podjęta w imię wyższych celów”.
Jakie są te „wyższe cele” w imię których polski Dawid ochotniczo wspiera Goliata przy pacyfikacji bezbronnej ofiary, pan generał nie dodał. Może, jak to określił ówczesny szef MON, minister Klich: „aby Polska mogła utrzymać swój status wiarygodnego członka Sojuszu Północnoatlantyckiego”[10]. Padał też równie szczytny argument, jak to świetnie nasze wojsko się wyszkoliło na tym żywym poligonie. Tyle, że nauczyło się pacyfikować cudze kraje a nie bronić własnego, a część weteranów będąca pod opieką psychiatrów, już się do walki nie nadaje.
6.
Niedawno generał Koziej stwierdził, że choć „akcja była fatalnie prowadzona, atak na Afganistan był niezbędny,jako uderzenie odwetowe za atak 9/11[11]”. Pan generał widocznie uważa, iż to, że Afganistan odmówił wydania Bin Ladena póki rząd USA nie dostarczy dowodów jego odpowiedzialności za ten atak, usprawiedliwia barbarzyńską zemstę i karę zbiorową nałożoną na cały naród kraju, który nie miał nic wspólnego z tragedią 9/11?
A gdyby tak w 2010 roku, kiedy gościł w Polsce przywódca czeczeński Ahmed Zakajew oskarżony przez Rosję o krwawe zamachy terrorystyczne na jej terytorium, Putin zażądał jego ekstradycji a Polska tego odmówiła? Gdyby wtedy Rosja zaatakowała Polskę, bombardowała ją, torturowała Polaków w tajnych więzieniach oraz namówiła kilkudziesięciu „sojuszniczych” krajów do współudziału w tej agresji – niby po to, aby zlikwidować Zakajewa i jego „polskich wspólników wspierających terrorystów czeczeńskich” – to czy wtedy pan generał po dwunastu latach okupacji też narzekałby wyłącznie na marną strategię, ale bronił „uderzenia odwetowego” na nasz kraj?
7.
Wstyd Polski za aktywny udział w wojnie agresji powinien być tym większy, że decyzja o wysłaniu sił bojowych została podjęta dopiero w 2006 roku, kiedy już nie było mowy o „szoku po 9/11” i wiadomo było, że chodzi o bezsensowną okupację i pacyfikację.
Profesor Kuźniar [12]– doradca polskich władz – również popiera „sojusznicze'” wsparcie dla USA, ale w odróżnieniu od generała Kozieja, potępia jego niemoralny aspekt: "Jeśli używamy siły niewłaściwie, to środki delegitymizują cel. To stało się w Afganistanie.
W innym wywiadzie dodał: [13] „To jest zanik moralności zachodu. A więc my [bogaci, zdrowi] uważamy, że nasze życie tym jest tak bardzo cenne, że możemy sobie pozwolić [na to by] zabijać bezkarnie, bez końca, ludzi, których do końca nawet nie jestem pewien czy uważamy za ludzi”. Tu co prawda była mowa o użyciu dronów, ale ofiary są te same: „inni”, muzułmanie w odległych krajach. Pan profesor jako jeden z nielicznych osób na wpływowych stanowiskach, przyznał ofiarom człowieczeństwo ...
Za to dla naszych władz kościelnych, widocznie ważniejsze są symbole – jak obecność krzyża w sejmie – niż sama treść chrześcijaństwa, to znaczy miłość i szacunek dla bliźniego, dekalog. Biskupi regularnie wypowiadają się na tematy polityczne i społeczne, ale jakoś brak im odwagi na stanowcze – moralne i religijne – potępienie naszego udziału w zakłamanej wojnie agresji, w zabijaniu niewinnych, w stosowaniu zasady zbiorowej odpowiedzialności za cudze przewinienia.
Toteż nie powinno dziwić, że kapelan polowy [14] też zbytnio się nie przejmuje miejscową ludnością: Kapelan podkreśla, że w czasie uroczystości paschalnych w sposób szczególny żołnierze modlili się za poległych i rannych polskich żołnierzy oraz prosili o szczęśliwy powrót do domów. O ofiarach afgańskich, ich cierpieniu, rozbitych rodzinach, tęsknocie za pokojem, ani słowa...?
8.
W 2002 roku Afgańczycy ostrożnie oddali się nadziei. Mimo bombardowań byli nam wdzięczni za to, że przyśpieszyliśmy koniec reżimu talibów, na ulicy uśmiechano się do cudzoziemców, chętnie dawano się fotografować. Pokonani talibowie straszyli już tylko przy granicy z Pakistanem, w reszcie kraju poruszano się w miarę swobodnie. Jeszcze nie było ataków samobójczych, był wolny dostęp do sklepów, restauracji, urzędów.
Z zapałem zabrano się za odbudowę kraju, rozkwitła prywatna inicjatywa, chwilami przypominająca nasze busiki z bananami z Berlina, z początku lat 90. Opium w małych ilościach uprawiano wszędzie, co pomogło wielu rodzinom odbudować swoje gospodarstwa. Wróciły muzyka, radio, telewizja, powstało wiele ciekawych filmów. Afganistan zdobył medale olimpijskie w taekwondo, dostał się do czołówki światowej w krykiecie.
Oczekiwano osądzenia zbrodniarzy wojennych: z epoki sowieckiej, talibów, a najbardziej tych z wojny domowej, którą większość Afgańczyków uważa za najbardziej okrutną, także dla kobiet. Pierwsze wybory, w 2005 roku, spotkały się z entuzjazmem - uwierzono, że sam akt głosowania sprowadzi tę magiczną „demokrację”, która kojarzyła się z pokojem, dobrobytem, przestrzeganiem praw człowieka. Ale „demokracja” nie przyniosła sprawiedliwości, nie obaliła oprawców wojennych. Ci, także dzięki naszemu poparciu, okazali się nietykalni. Toteż zapał wyborczy w następnych wyborach osłabł, a tegoroczne są już tak zmilitaryzowane, że trudno mówić o jakiejkolwiek demokracji.
9.
Tymczasem z wojny w Iraku przybyła zmora ataków samobójczych, a pokonani talibowie długo nie czekali aby pod nosem naszych wojsk znów się rozpanoszyć. Uprawa opium skupiła się w kilku rejonach i kosmicznie się rozwinęła, a liczba narkomanów wzrosła do przeszło miliona. Na wsi, ludność cywilna znalazła się między młotem i kowadłem równie bezwzględnych sił koalicyjnych co ich przeciwników, włącznie z mafią narkotykową. Nie zapominając o finansowanych i zbrojonych przez nas "prorządowych" bojówkach. Ludność musi tak lawirować, aby nikomu się nie narażać. Wymuszone, sprzeczne lojalności dzielą już nie tylko wiejskie społeczeństwa ale i rodziny, tworząc kanwę pod nową wojnę domową. Malalai Joya[15], była posłanka sejmu afgańskiego, słusznie stwierdziła: „Im dłużej obce wojska zostaną w Afganistanie, tym gorsza będzie ewentualna wojna domowa dla ludności afgańskiej”. Strach nakręca błędne koło przemocy i zemsty.
W miastach, naszą dawną intymidację uliczną – chociażby strzelanie do przypadkowych cywilów – zastąpiło zastraszanie pasywne: ulice czy nawet całe dzielnice odgrodzone wysokimi zaporami z betonu, zasiekami drutu żyletkowego, opatrzone w wieżyczki z uzbrojonymi po zęby wartownikami. Wszechobecne są zbrojne kontrole i rewizje osobiste, zwłaszcza przy wejściach do budynków odwiedzanych przez cudzoziemców i zamożnych Afgańczyków. Ludność afgańska stała się gościem we własnym kraju.
Zniechęcona do nas, już się nie uśmiecha na nasz widok.
Już od kilku lat, wielu Afgańczyków pracujących w ambasadach czy organizacjach zagranicznych, ukrywa to nawet przed własną rodziną. Przed każdym wyjazdem do innej miejscowości dokładnie pozbywają się wszystkiego, co by wskazywało na powiązania z cudzoziemcami czy rządem.Wyjmują karty SIM ze swych telefonów komórkowych, aby przypadkiem nie wpaść, kiedy zostaną zatrzymani przy nielegalnej przydrożnej barykadzie.
A świat, który słusznie oburzał się na talibów, kiedy ci wysadzili posągi Buddy w Bamyanie, nabrał wody w usta kiedy teraz w Mes Aynak ulega destrukcji wspaniałe stanowisko archeologiczne z ogromem skarbów kultury światowej rangi. Zostaje ono bezpowrotnie niszczone, na potrzeby wydobycia miedzi przez chińską korporację... Ułamek miliardów wydawanych na pacyfikację Afganistanu, uratowałby od zagłady te bezcenne skarby afgańskiego dziedzictwa narodowego.
***
Nadzieją Afganistanu nie jest zbrojna interwencja „stabilizacyjna”, a są sami Afgańczycy. Nasz hymn narodowy pasuje do nich jak ulał:
Jeszcze Afganistan nie zginął, póki oni żyją. Co im obca przemoc wzięła…
[2] http://www.elections.pajhwok.com/en/2013/08/18/prts-ghazni-closed-amid-criticism
[3] http://wyborcza.pl/1,76842,9917856,Przebojowa_polska_krowka_w_moro_na_targu_w_Afganistanie.html
[4] http://my.firedoglake.com/jimwhite/tag/kunar-province/
[5] http://www.nato.int/cps/en/SID-8B742740-1D7B5F63/natolive/news_68722.htm?selectedLocale=en
[6] http://www.aljazeera.com/news/asia/2013/03/2013316111537765105.html
http://www.reuters.com/article/2013/07/16/us-afghanistan-arrest-idUSBRE96F0HE20130716
[7] http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/455612,Wojna-w-Afganistanie-wykonalismy-strasznie-zla-robote
[8] http://wyborcza.pl/1,91446,8158120,Afganistan__Sikorski__zmiana_formy_udzialu_Polski.html#ixzz0uQlrMoQL[8]
[9] http://zap.okuladocs.com/docs/61/index-21620.html
[10] http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/235720,Klich-krytykuje-slowa-Kozieja-to-ekstrawaganckie
[11] http://audycje.tokfm.pl/audycja/20 (13-02-2014)
[12] http://wiadomosci.onet.pl/swiat/roman-kuzniar-o-afganistanie-ta-misja-ulegla-degeneracji/cbg6d
[13]http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,7485474,Prof__Kuzniar__Samoloty_bezzalogowe___nieludzki_sposob.html
[14] http://www.deon.plwww.deon.pl/religia/kosciol-i-swiat/z-zycia-kosciola/art,13966,wielkanoc-polskich-zolnierzy-w-afganistanie.html
[15] http://www.huffingtonpost.com/suzanne-persard/malalai-joya_b_4160220.html
Mit afgańskiego zagrożenia w Azji Centralnej na progu 2014 r.
Publikujemy udostępniony nam przez autora interesujący tekst. Mamy nadzieję, że stanie się on zaczynem interesującej dyskusji, do której gorąco zachęcamy.
Krzysztof Strachota
Kierownik Zespół Turcji, Kaukazu i Azji Centralnej
Ośrodek Studiów Wschodnich
Stałą i niezmienną kategorią w postrzeganiu Azji Centralnej – zarówno dla polityków miejscowych, jak i świata zewnętrznego – jest problem utrzymującego się zagrożenia dla stabilności. Niepokój wynika z wielu czynników wewnętrznych (trudny proces budowy państw i transformacji politycznej społecznej i gospodarczej w warunkach dynamicznych przemian, kryzysów, przewartościowań i konfliktów) i zewnętrznych (m.in. niestabilne i kłopotliwe otoczenie Azji Centralnej, burzliwy proces wypełniania geopolitycznej próżni po ZSRR w regionie).